Komentarze: 3
Nic nowego się nie wydarzyło...śniłam... Odsypiając kilka ostatnich nocy... Była już prawie jedenasta...duże lenistwo jak dla mnie... ale z powodu braku snu zaczełam już tracić siły... To taki wyzysk dnia do granic wytrzymałości... Śniło mi się coś na krój wojny - o świadomości światowej chyba II...i coś jakby obóz koncentracyjny...tyle że w powietrzu... w wielkim samolocie nikłej nowoczesności... Było też wiele osób - starsi męższczyźni kobiety dzieci... wszystko właściwie pełne kolorów i życia... Rozmawiam z ludźmi - jedni się śmieją inni wcale w nie gorszych humorach... Nagle przychodzi essmanka - wszyscy ustawiają się wokół półkolistej ściany - jak to w samolocie... wskazuje na pierwsze 5 osób - jestem jedną z nich ... Idziemy do pomieszczenia obok...wchodze ostatnia...widze jak wyciąga broń i strzela pozostalym prosto w głowe...przychodzi kolej na mnie...nie wiem czy wtedy już spałam czy nie... To było tak silne - troche strachu troche nijakośći...Wyraźne były tylko moje myśli - pomyślałam - przecież ja jeszcze nic w życiu nie zrobiłam - nie moge umrzeć... co teraz wydaje mi się śmieszne przemknęła mi przez myśl reinkarnacja ale i tak było mi żal.. co też było dziwne nie uciekałam - czekłam na strzał by coś poczuć...może błogość... Czekałam i czekałam - czułam tylko że powoli się budze...nie było ani bólu ani niczego... nie było ciemnośći ani światła - niczego... Nie dotrwałam do tego czegoś po - obudziłam się... Kiedyś tak bardzo chciałam nie czuć nic - nie mieć wspomnien - żadnych myśli ...zupełny wygas... choćby za cene utraty wszystkiego... A nicość też boli...
może nawet bardziej...